piątek, 10 kwietnia 2015

Nasze stadko od kuchni (bardzo małej kuchni)

Jeśli ma się kuchnię wielkości jednoosobowej windy, jakieś metr na dwa, w dodatku bez piekarnika i bez okna, trudno aspirować do zostania blogerem kulinarnym. Ale, uwierzcie mi, mimo takiej tyci-kuchni wcale nie zalewamy ciągle wrzątkiem sproszkowanych ziemniaków czy innych frykasów, a gościom nie podajemy słonych paluszków i granulowanej cytrynowej herbaty. Oto co przygotował LeOjciec przed Świętami swojej ukochanej małżonce, która jakieś dwa tygodnie temu odstawiła białko mleka krowiego, a co za tym idzie- wszystkie sery, serki, sereczki, jogurty, kefirki, i - o zgrozo!- lody (uff, na szczęście odkryłam, że istnieją sojowe i nawet da się je kupić, nie oskubując się z całych oszczędności).

Serek, a raczej niby-serek z orzechów nerkowca. Włala!;)



A oto, jak to LeOjciec zrobił.

   Wziął nerkowce, ok. 1 szklankę. Moczył je ok. 2 godziny. Potem zmiksował z 1,5 szklanki lekko słodzonego mleka sojowego (takiego z kartonu, chociaż sami też potrafimy zrobić), sokiem z połowy cytryny, 4 łyżeczkami agar-agar i szczyptą soli. Potem masę przelał do garnka, zagotował. A potem pyrkało się jeszcze jakieś 3 minuty. Potem przełożył to do szklanej miski. Potem to zastygło, ochłodziło się (albo odwrotnie). Potem zrobiono temu zdjęcie. A potem zjedzono. I tyle. Narobił się, a już nawet okruszek nie został.
 A mógł kupić ziemniaki w proszku i zalać wrzątkiem...

 Całkiem serio, taki niby-serek jest naprawdę dobry. Na jego bazie zrobiłam paschę na Wielkanoc. Czyli wszystko tak, jak wyżej, ale na etapie gotowania wrzuciłam rodzynki, płatki migdałowe i syrop klonowy (ten akurat wlałam). Dodałabym tu zdjęcie, ale Dziedzic był na stronie i muszę pomóc mu to nieco ogarnąć... Poza tym, to nie jest blog kulinarny. Dobrego popołudnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz